Bieg z przeszkodami Ninja Race w Cegielni Wierzchowina już za nami. To już kolejna edycja popularnego na Lubelszczyźnie biegu. Jak było tym razem?
27 lipca 2019 roku wystartowała kolejna odsłona Ninja Race, tym razem w Cegielni Wierzchowina. W najbliższej okolicy rzadko pojawiają się biegi OCR, dlatego korzystam z każdej nadarzającej się okazji, aby pobiegać.
Ninja Race Wierzchowina Cegielnia morderczy teren
Przed biegiem słyszałam wiele opinii na temat trasy, że jest nieznośna, że ostre podbiegi i zbiegi pompują, że teren wymagający. Postanowiłam sprawdzić na swojej skórze i mięśniach jak jest w rzeczywistości.
Na starcie biegu zameldowało się grono zapaleńców podzielonych na dwie grupy – Pro i Open. W pierwszej zawodnicy musieli poprawnie pokonać wszystkie przeszkody samodzielnie bez możliwości wymiany przeszkody na karne padnij-powstań. Biegacze serii Open mogli sobie pomagać oraz skakać burpeesy w przypadku, kiedy przeszkoda okazała się być zbyt trudna.
Pakiet startowy w biegu z przeszkodami Ninja Race
Start w Ninja Race dla Grupy Open wyniósł od 110 złotych w marcu do 150 złotych w lipcu, start w serii Pro kosztował o 20 zł więcej. W pakiecie otrzymaliśmy: zwrotny chip, koszulkę, chustę, medal oraz napój energetyczny Oshee.
Jak wyglądał bieg z przeszkodami?
Trasa w założeniu miała mieć długość 6 kilometrów i wyposażona w trzydzieści przeszkód, chociaż w rzeczywistości była dłuższa. W Lublinie startowaliśmy z workami pełnymi piasku, a tym razem z oponami.
Pogoda dopisała, grzało, ale nie aż tak jak podczas biegu Ninja Race w Bike Park w Lublinie. Wielkim plusem była podawana podczas biegu woda do pica, czego w Bike Parku przy temperaturze ponad 30 stopni brakowało.
Bieg wśród drzew był najcudowniejszym przeżyciem tego dnia. Wspaniałe, choć strome ukształtowanie terenu, w kilku miejscach mogliśmy asekurować się linami i z ich pomocą wchodzić oraz schodzić.
W lesie czekały rozmaite atrakcje – kilka pajęczynek, na polanie czołganie pod oponami – skąd oni wzięli tyle opon pojęcia nie mam, no i drabinka salmona (ang. salmon – łosoś – nie Salomon król). Trudność w przejściu tej przeszkody polega na opanowaniu dość specyficznej techniki, na co podczas biegu czasu i możliwości nie ma.
Dwa drzewa łączy ruchomy poziomo zawieszony drążek. Należy rozhuśtać się i podskoczyć tak, aby przenieść drążek na wyższy zaczep. Fajne prawda?
Pikanterii dodawało miejsce, w którym drążek wisiał. Istniało spore prawdopodobieństwo, że podczas rozmachu możesz spaść z drążkiem i stoczyć się z górki, na którą właśnie wbiegłeś, ponieważ drążek zamontowany został w trudnym miejscu.
Pod górkę było w lesie, a później z górki i cały czas płasko, od przeszkody do przeszkody.
Drogę przecięły dość ciekawe przeszkody – 5 metrowa ściana – kratownica z łańcuchów, którą należało pokonać przechodząc przez górę i schodząc drugą stroną, ścianka końska pełna ruchomych belek, na którą trzeba było wejść i przedostać się na drugą stronę, lina do wejścia na nią, dwie ścianki drewniane do przeskoczenia, przerzucanie opon, woda i błoto.
Nudna płaska trasa kończyła się w opuszczonej hali ze skrzypiącą, drewnianą, zakurzoną podłogą. Rewelacja, atmosfera jak u Hitchoocka. Zrobiło się niesamowicie ale później było jeszcze ciekawiej. W pewnym momencie usłyszałam pisk jakiejś laski, po dobiegnięciu w miejsce skąd dochodził dźwięk okazało się, że chwilowo trasa przebiega w ciemnym tunelu, wokół którego zaledwie tliły się mgliste światełka. Dzień wcześniej obejrzałam horror 😀
W hali spotkałam się z drabinką ze sznurków – podobną do tej wyrzucanej z samolotu, wciąganiem opony w górę, przeszkodą o intrygującej nazwie „fireman” czyli zawieszoną, kołyszącą się rurą, z której po bokach wystawały sznurki. Aby zaliczyć przeszkodę należało wspiąć się na tę rurę.
Po opuszczeniu hali trasa wiodła przez sporo sztucznych przeszkadzajek do przeskoczenia a to jakieś belki, a to ogromne opony, po ich pokonaniu znowu płasko i prosto do kilkumetrowej ścianki.
W tym momencie trasa robiła się nudna, mało tego, że słabo oznaczona, to monotonna, ciągle rozwiązywały mi się buty więc musiałam zatrzymywać się i wiązać, bo po pierwsze przeszkadzały po drugie bałam się o przymocowany do butów chip.
Ostatki odcinek to kilka dołów z wodą, zasieki z błotem, wspięcie na drewnianą platformę, po zejściu z której czekało nas przejście przez multirig i meta.
Na dystansie 6 kilometrów pokonaliśmy około trzydziestu przeszkód, w tym naturalne i sztuczne. Po ukończeniu biegu na naszych piersiach dumnie zawisły medale.
Z jednej strony czułam radość z ukończenia biegu, bo trasę należy uznać za wymagającą, ale z drugiej smutek, że zabawa dobiegła końca. Następnym razem będę biegła wolniej, żeby jak najdłużej cieszyć się atmosferą biegu i przeszkodami.
Wbiegając na metę należy pamiętać jeszcze o tym, aby zdjąć z buta chip i wrzucić go do oznaczonego pudełka.
Nie popełniłam wcześniejszych błędów i postanowiłam ubrać się bardzo lekko, aby moje ubranie i ciało miało szansę na szybkie wyschnięcie. Bokserka, szorty, biustonosz sportowy, krótkie skarpetki i buty z bieżnikiem.
Nie biegałam w nich wcześniej więc nie miałam pojęcia jak podłe mają sznurówki… Co kilkaset metrów musiałam zatrzymywać się, żeby je wiązać. I to jest kolejne doświadczenie – nigdy nie należy brać butów z okrągłymi sznurówkami, bo będą problemy.
Jeśli miałabym powiedzieć, w jaki sposób przygotować się do biegu z przeszkodami bez namysłu padłaby odpowiedź – biegać. Tak, jest to bieg z przeszkodami, ale mimo wszystko bieg więc kondycję trzeba mieć. Pokonanie przeszkody trwa chwilę, najbardziej wyczerpuje bieg, dłonie się pocą, co utrudnia pokonywanie niektórych przeszkód. Jeśli jest taka możliwość dobrym pomysłem jest magnezja w płynie albo wytarcie rąk, np. przed liną o piach.